Karteczkę wsunęła mi do kieszeni bezszelestnie i niemal niewyczuwalnie. Od razu chciałam po nią sięgnąć, ale powstrzymało mnie jej spojrzenie. Przeczytasz później, mówiło. Linda gapiła się na mnie bezwstydnie. Zauważyła coś? Miałam nadzieję, że nie wyglądałam podejrzanie. Schyliłam się i podniosłam jakiś brudny papier, po czym wrzuciłam go do worka, który trzymałam w drugiej ręce. Z każdą chwilą miałam wrażenie, że ciąży na mnie coraz więcej spojrzeń. Popatrzyłam na Virtusa – klęczał przy piecu, wysypując do środka zawartość worka na śmieci. Mimo że mój jeszcze nie był pełny, podeszłam do niego i uklękłam obok.
— Jak tam? — zapytałam.
— Linda nie odrywa od ciebie wzroku — stwierdził, patrząc w ogień nieobecnym wzrokiem. Śmieci wyciągał z worka pojedynczo i bardzo wolno. Specjalnie, żeby jak najpóźniej wrócić do pracy.
— Mam na myśli ciebie. Jak się czujesz?
— A jak ty się czułaś sześć lat temu? — Znów ten wyprany z emocji głos.
— Wszystko się ułoży...
— Kora, daj sobie spokój — przerwał mi krótko, chociaż bez złości, i wrzucił resztę śmieci w ogień. Wstał. — Wracam do pracy. — Po tych słowach odszedł. Westchnęłam. Odczekałam chwilę i odwróciłam się. Reszta pracowała daleko za moimi plecami. Wypatrzyłam Lindę – nie widziała mnie. Wyjęłam szybko karteczkę z kieszeni i przeczytałam wiadomość, po czym podarłam starannie skrawek papieru i wrzuciłam go do pieca z resztą śmieci. Wstałam, otrzepałam kolana z pyłu i wróciłam do pozostałych.
Zdążyłam spalić jeszcze dwa worki śmieci, czyli wręcz śmiesznie mało. Gdy grupa zaczęła się już powoli rozchodzić, podeszła do mnie Linda.
— Przez ciebie wszyscy zginiemy — syknęła. Nie odpowiedziałam i nawet na nią nie spojrzałam. — Kora!
— Pilnuj swoich spraw — wyszeptałam spokojnie i odwróciłam się z zamiarem odejścia. Dziewczyna złapała mnie za ramię i mocno ścisnęła.
— Jeszcze raz zobaczę cię z tą wariatką...! — Domyślałam się zakończenia.
— Nie wiem, o czym mówisz — zełgałam gładko. Szarpnęła mną, a jej paznokcie wbiły mi się boleśnie w skórę.
— Aurea. Wariatka. Twoja nowa przyjaciółeczka.
— To nie moja przyjaciółeczka!
Linda uśmiechnęła się kpiąco.
— Więc się z nią nie zadawaj, bo się tobą zajmę. — Wyrwałam się z jej uścisku, obróciłam na pięcie i odeszłam. Czułam, że odprowadza mnie wzrokiem. Czyli wie. Widziała. Zrobiło mi się gorąco. Doniesie na mnie. Starałam się uspokoić oddech. Poczułam, że opuszczają mnie wszystkie siły, a ogromny głaz spada mi na pierś, blokując dopływ tlenu. Musiałam odpocząć. Skręciłam w jedną z wąskich uliczek i usiadłam za jakimś starym, porzuconym fotelem. Odetchnęłam głęboko i spróbowałam się uspokoić; wyrzucić z głowy twarz Lindy. Tylko wyciszenie nerwów mogło teraz pomóc moim chorym płucom. Skupiłam się na wiadomości od Aurei. Na kartce było napisane „Arka". Nie miałam pojęcia, co oznacza to słowo. Przez chwilę pomyślałam, że zapomniała o literze „t" na początku, ale szybko stwierdziłam, że to niemożliwe. Dziewczyna może sprawiała wrażenie szalonej, ale nie należała do osób roztrzepanych. Na pewno chodziło więc o Arkę, czymkolwiek by nie była. Postanowiłam spytać Aureę następnym razem. O ile będzie następny raz, poprawiłam się w myślach. Nie lubiłam Lindy, ale jej groźby należało traktować poważnie. Szczególnie że tym razem miała trochę racji. Gdyby ktoś zauważył, że zadaję się z niewłaściwymi osobami, byłoby ze mną źle. A jeśli karę zechcianoby wymierzyć mi w pracy, to cała grupa mogłaby oberwać przy okazji. Nie zmieniało to jednak faktu, że spotkania z Aureą były jedynymi ekscytującymi momentami całego mojego życia. Nie miałam pojęcia, że tylu rzeczy mogę nie wiedzieć. A tak wiele mogłam się jeszcze nauczyć! Westchnęłam. Czułam, że czekał mnie trudny wybór.
Wstałam. Przyszło mi do głowy, że Virtus na mnie nie zaczekał. Niecodzienne, ale miał prawo być sam. Jego mama ciężko chorowała przez ostatnie lata. Placówka, w której mogliby jej pomóc, była bardzo daleko. Żeby w ogóle dostać się na listę oczekujących musiałaby chyba sprzedać cały swój majątek i rodzinę. Dlatego jej śmierć nie zaskoczyła Virtusa, jego taty ani nawet jego siedmioletniej siostry. I tak walczyła z chorobą zadziwiająco długo i zaciekle.
Stanęłam przed drzwiami domu i spojrzałam w nieruchomą źrenicę. Wystukałam szybko kod dostępu. Urządzenie zaczęło piszczeć i kamera nagle zamknęła swoją plastikową powiekę. Westchnęłam i wcisnęłam przycisk dla gości. Mama ich nie lubiła, więc dodatkowo zastukałam kilka razy pięścią.
— Mamo! Drzwi się znowu zepsuły! — wrzasnęłam. Dobiegł mnie odgłos szybkich kroków. Po chwili zostały otwarte od wewnątrz i rozsunęły się z sykiem. Mama spojrzała na zamkniętą kamerę.
— To dziwne. Marco niedawno je sprawdzał. — Ojciec Virtusa naprawiał drobne instalacje domowe. Jako że nasze rodziny się przyjaźniły, mieliśmy u niego spore zniżki. Mój pokój usytuowany naprzeciwko drzwi wejściowych pachniał starym papierem. Zaklęłam pod nosem – zapomniałam włączyć odświeżacza przed wyjściem. Zrobiłam to szybko i dodatkowo ustawiłam program wietrzenia. Spojrzałam na swoje dłonie – były w fatalnym stanie. Skóra tak sucha, że aż tnąca; paznokcie połamane, rozwarstwione i brudne.
— Kiedy pojedziemy do Centrum? — zawołałam.
— Pojutrze! — dobiegł mnie głos mamy z salonu. Miałam nadzieję, że wystarczy nam pieniędzy na kilka drobnych przyjemności, na które planowałam sobie pozwolić. Mama szyła obrusy, zasłony i firanki. Co jakiś czas jeździłyśmy do Centrum i tam, na kiermaszu, wystawiała swoje wyroby. Tygodniowo robiła ich kilkadziesiąt. Osobiście uważałam je za bardzo ładne, ale kto w tych czasach nakrywał do stołu? Albo zachował jakiekolwiek okna w domu? Moja praca była formą zapłaty za cztery lata szkoły, do której jeszcze nie tak dawno uczęszczałam. Musiałam odpracować każdy dzień nauki, ale jednocześnie należałam do grupy, która wyrabiała dwieście procent normy – odpracowując, jednocześnie na siebie zarabiała. Mimo to nasz budżet był mocno ograniczony.
— Jak on się trzyma? — Moja mama nagle znalazła się w moim pokoju.
— Niewiele mówi. Ogólnie coraz mniej rozmawiamy — powiedziałam z nieukrywanym bólem.
— Bardzo to przeżywa, ale na swój sposób. Wiesz, że nie lubi się uzewnętrzniać. W tak ciężkich sytuacjach dużo spraw staje się dla ludzi mniej ważne niż wcześniej.
— Mam nadzieję, że nie nasza przyjaźń.
Przez chwilę stałyśmy w ciszy.
— Idź do niego — powiedziała niespodziewanie.
— Ale... co jeśli ktoś mnie zobaczy? — Spojrzała na mnie tym matczynym, troskliwym wzrokiem, jakby chciała powiedzieć małej dziewczynce, jak wiele jeszcze nie rozumie.
— Idź do niego. To twój przyjaciel, powinnaś być teraz przy nim.
Wychodzenie z domu poza godzinami pracy to ryzykowna sprawa. Żeby nagle zniknąć wystarczył zwykły donos, nawet anonimowy i kompletnie niepoparty dowodami. Zwykle jednak najpierw zaczynały działać odpowiednie służby, które obserwowały podejrzanego i nawet najzwyklejsza czynność mogła zostać uznana za przewinienie. A wtedy ludzie znikali.
Virtus nie mieszkał daleko ode mnie. Mimo to nogi miałam jak z waty. Poza tym, że nie powinno mnie być o tej porze na zewnątrz, bałam się, że chłopak mnie zwyczajnie odprawi. Nie lubił mówić o swoich uczuciach, a przecież właśnie po to do niego szłam. Jednak mama miała rację: powinnam przy nim być. On nie opuścił mnie, gdy sześć lat temu straciłam ojca. Postanowiłam, że to będzie mój argument, gdyby nie chciał mnie nawet wpuścić.
Usłyszałam te okropne dźwięki kilkadziesiąt kroków od jego domu. Dobiegały z wąskiej uliczki między blokowcami po mojej lewej. Męskie wrzaski, odgłosy uderzeń i skowyt bólu. Przyczaiłam się za rogiem. Trzech niewiele starszych ode mnie chłopaków stało nad szarpiącym się na ziemi ciałem. Dwóch z nich trzymało grube kije, którymi okładali ofiarę. Trzeci wymierzał ciosy sporym kamieniem. Na ziemi miotało się zwierzę. Miało białą, poplamioną krwią sierść. Przez moment szarpało się, unikając ciosów, ale po chwili nie było już zdolne się przeciwstawiać i przyjmowało uderzenia, piszcząc z bólu. Zakryłam usta dłonią. Jakaś niewidzialna ręka ciągnęła mnie w tamtym kierunku, ale sto innych trzymało mnie w miejscu. Pomóż mu, krzyczał głos w mojej głowie. Nie byłam na tyle odważna, żeby posłuchać. Jeszcze sama bym oberwała albo wplątałabym się w jakieś uliczne porachunki. Patrzyłam na brutalne morderstwo. Napastnicy jeszcze chwilę dobijali zwierzę, po czym uciekli w przeciwnym kierunku. Przez chwilę stałam nieruchomo, ale uznałam, że nie mogę być stuprocentowym tchórzem. Podbiegłam do zwierzęcia i powoli uklękłam przy nim. Zapiszczało jeszcze głośniej. Błagało mnie o pomoc, ale przyszłam do niego za późno. Konało. Pomyślałam, że poczuje się lepiej, jeśli pogłaszczę je, więc przejechałam delikatnie dłonią po jego grzbiecie. Pisk wydał mi się trochę mniej pełny bólu. Włożyłam rękę w jego miękkie futro i rozpłakałam się.
— Przepraszam, tak strasznie cię przepraszam... — łkałam cicho, a ono razem ze mną. Patrzyło na mnie błagalnym wzrokiem, oczy szkliły mu się jakby od łez. — Przykro mi, nie potrafię ci pomóc.
Potrafiłabym, gdybym nie była takim tchórzem. Mógłbyś żyć, gdybym tylko... Stworzenie zaczęło charczeć. Trwało to tylko moment, ale ciągnął się on w nieskończoność.
Umarło. Nie zważałam na krew, nie dbałam, czy ktoś mnie obserwuje. Położyłam się na nim, przyciągając martwe ciało do piersi. Zanurzyłam twarz w sierści, tłumiąc płacz.
Jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody, niespodziewanie otrząsnęłam się z tego transu. Odłożyłam delikatnie zwłoki, rozejrzałam się i uciekłam. Przetarłam twarz dłońmi i ostatni odcinek trasy przebyłam szybkim marszem. Zadzwoniłam do drzwi.
Szczęśliwie otworzył mi Virtus. Miał podkrążone oczy i był blady, nawet bledszy niż zwykle. Na mój widok, jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie a beznamiętna twarz przybrała skupiony wyraz. Wciągnął mnie błyskawicznie do środka i zawlókł do pokoju.
— Co się stało? — spytał kompletnie oszołomiony. Wzruszyłam ramionami, ale bardziej na znak, że nie rozumiem, jak w ogóle mogło do czegoś takiego dojść. — Kora, jesteś spuchnięta od płaczu i cała we krwi! — W takich momentach uświadamiałam sobie, za co kochałam Virtusa. Nie powiedział tego z wyrzutem; to nie było oskarżenie czy próba wymuszenia zeznań. — Co się dzieje, Kora?
— To nic... nic... przesadzam — szlochałam, bezskutecznie próbując się uspokoić i nie musiałam długo czekać na pierwsze duszności. Już po chwili byłam szczelnie otulona jego ramionami. Był szczupły, ale dość rosły; przewyższał mnie co najmniej o głowę. Schował mnie więc praktycznie całą, a ja chciałam, żeby jego ciepło wymazało to straszne wspomnienie. Chwilowo byliśmy sami, bo po śmierci żony pan Marco nie odstępował córki na krok i zabierał ją ze sobą nawet do pracy.
— Widziałam zwierzę — zaczęłam, gdy siedzieliśmy już przy jego łóżku. Zmarszczył lekko brwi. Nie dowierzał, ale nie skomentował. — W szkole widziałam kilka zdjęć i opisów i wydaje mi się, że to był... pies. — To zabawne słowo sprawiło, że niemal się roześmiałam. Potem opowiedziałam mu całą historię, nie pomijając żadnego istotnego dla mnie szczegółu.
— Może był niebezpieczny. Zaatakował pierwszy — podsunął chłopak. Pokręciłam głową.
— On się tylko bronił — orzekłam stanowczo. — Nic nie rozumiem — dodałam po chwili. Cisza, która zapadła, uświadomiła mi, jak egoistycznie się zachowałam, mówiąc mu o sobie. — Jak się trzymacie?
Virtus wypuścił szybko powietrze, co zabrzmiało trochę jak odgłos rozbawienia.
— Po raz pierwszy odkąd umarła, ktoś przychodzi do mnie i mówi cokolwiek, co nie jest kondolencjami. Nie psuj tego.
Westchnęłam.
— Przepraszam, chciałam tylko...
— Kora, dość! — przerwał mi. — Proszę cię. Koniec tematu.
— Jasne — przytaknęłam gorliwie, starając się go udobruchać. — O czym porozmawiamy?
— Czego chciała od ciebie Linda? — zapytał po chwili namysłu. — Widziałem, że rozmawiałyście.
— Wiesz, to co zwykle. Że robię coś źle, że ona zrobiłaby to lepiej... — Machnęłam niedbale ręką, próbując się uśmiechnąć. Udawanie lekceważenia nie wyszło mi zbyt dobrze.
— Co się dzieje? — zapytał po chwili. Może nie byłam marnym kłamcą, ale on zbyt dobrze mnie znał, żeby dać się nabrać. Przez chwilę rozważałam kolejny przekręt, ale uznałam, że to bezcelowe. Virtus był już delikatnie rozdrażniony. Zagryzłam wargę na myśl o tym, co będę musiała mu powiedzieć. Wścieknie się.
— Pamiętasz, jak powiedziałam ci, że po pracy idę załatwić coś dla mamy? — wyrzuciłam z siebie. Skinął głową. — Kłamałam. Poszłam do Aurei. Od tamtego czasu regularnie się kontaktujemy. Pokazuje mi różne rzeczy i... — Starałam się mówić jak najszybciej, żeby nie dać mu czasu na wtrącanie się. Z każdym moim słowem jego spojrzenie twardniało. — Ja wiem, że robię źle. To po prostu...
Chciałam mówić dalej. Chciałam wciągnąć go w ten niesamowity świat prawdziwej, fascynującej wiedzy. Ciebie też mogłaby uczyć, chciałam mu powiedzieć, ale powstrzymałam się. Virtus wstał. Widziałam jego plecy i wiedziałam, że mój czas na wyjaśnienia właśnie się skończył. Ta nieskładna przemowa zrobiła na nim wrażenie, ale chyba odwrotne do zamierzonego.
— Nie wierzę, Kora. Nie wierzę, że się tak narażasz — powiedział niesamowicie spokojnie i dość cicho. Odwrócił się do mnie. Był wściekły jak chyba nigdy. — Dlaczego to robisz?
— Dobrze wiesz dlaczego! Bo ona żyje, a my od dwóch lat zbieramy śmieci!
— Co ci obiecała? Że odnajdzie twojego ojca? Że zwróci życie mojej matce? — Jego głos przerodził się w gniewny warkot.
— Nie, Virtus, to nie tak. — Kręciłam głową, jakby to mogło cokolwiek zmienić. W moim gardle zaczęła się tworzyć bolesna gula.
— Więc co cię podkusiło?! — wrzasnął nagle. To było jak uderzenie – jego siła niemal odrzuciła mnie do tyłu. Virtus nigdy nie krzyczał. — Nie rozumiem, jak możesz?!
Widziałam, że chce coś dodać, ale opanował się. W końcu był w tym mistrzem. Wyszedł z pokoju. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie krzyczał na mnie tak wściekle. Kolejne minuty poświęciłam na dojście do siebie. Kilka łez zdążyło już zmoczyć moje policzki. Otarłam je więc szybko i poszłam za przyjacielem. Był w kuchni. Stał oparty o blat bokiem do wejścia.
— Przepraszam — powiedziałam, a mój głos zabrzmiał dużo ciszej niż planowałam. Chęć płaczu znów wezbrała na sile.
— Co by zrobiła twoja mama, gdyby cię zabrali? Ledwo poradziła sobie z odejściem twojego taty. Zostawiłabyś ją samą, splamioną twoim przewinieniem. Co ty byś zrobiła, gdyby to jej wymierzyli karę? Chcesz mnie zostawić samego, Kora? Co ja zrobię bez ciebie? — Mówił już spokojnie, ale te pytania bolały jak baty. Krótkie i świszczące uderzenia, które cięły mnie boleśnie. Rzuciłam mu się w ramiona i rozpłakałam się. Odwzajemnił gest.
— Obiecaj mi, że przestaniesz, nie spotkasz się z nią więcej.
— Obiecuję, obiecuję... — wybełkotałam jak małe dziecko wtulona w jego pierś, cała mokra od łez.
— Już nie płacz. Nie gniewam się — powiedział cicho. Rozpłakałam się jeszcze bardziej.
***
Cześć!
Być może ktoś z Was kojarzy ten wspaniały szablon albo adres strony. Chciałabym zaprosić wszystkich na opowieść, która po raz pierwszy pojawiła się, dokładnie na tym blogu, w 2014 roku! We wrześniu Projekt Noe ukończy cztery latka! Pisząc tę historię, byłam właściwie gówniarą, dlatego fabuła siadła tak szybko, a ja bez skrupułów porzuciłam bloga. Od kilku miesięcy odrodzoną opowieść publikuję na Wattpadzie, ale, ponieważ jestem sentymentalna, postanowiłam dać sobie szansę jeszcze raz w blogosferze.
Jeśli kogokolwiek z Was zawiodłam te cztery lata temu, błagam o wybaczenie! Teraz wszystko mam przemyślane i z chęcią podzielę z Wami nową odsłoną losów Kory. Zapraszam! :) Ze spraw organizacyjnych mam do was pytanie o sam tekst: wielkość, akapity... dajcie znać, czy wszystko jest czytelne (bo na moje oko prezentuje się miernie).
Chętnie przeczytam bo reklamowalas się u mnie, ale będę musiała poczekać na nowy szablon bo tutaj ani na tel ani na laptopie nie umiem się odnaleźć i przejść do poprzednich postów 😔
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i proszę żebyś dała mi znać jak wgrasz nowy szablon chyba że to ja coś źle zrozumiałam to też daj znać!
N
Ha, znalazłam, przybyłam i zostaję na stałe xD ^^
OdpowiedzUsuńPiękny jest ten szablon *.* nadziwić i nachwycic się nie mogę, takie zazdroo ❤️❤️❤️
Czekam na dalsze rozdziały ^^
Szablon był cudowny, ale przyszła pora na odświeżenie! :) Dzięki!
UsuńZajrzałam z zaciekawienia.
OdpowiedzUsuńRozdział z jednej strony ciekawy, z drugiej, niestety, nic zniego nie rozumiem. Nie wprowadziłaś mnie w swój świat, ty mnie w niego wepchnęłaś. Szkoda, że trochę nie nakreśliłaś, o co w ogóle chodzi. W sensie, czemu Kora odpracowuje dni szkoły, o co chodzi z tymi odejściami? Domyślam sie tylko,że żyją w jakieś cywilizacji, gdzie ktoś ich chyba mocno kontroluje. Domyślam się, że Aurea wie więcej o świecie i próbuje coś Korze przekazać. Ale to wszystko domysły. Miałam problem z wczuciem się we wszystko, nie rozumiem w ogóle zasad rządzących w tym świecie.
Od strony technicznej wszystko ładnie, masz zgrabny styl pisania i szybko się czyta. :)
Nie przepadam za podawaniem wszystkiego na tacy. Myślę, że gdybym wyjaśniła wszystko od razu, zrobiłoby się nudno. A w dalszych rozdziałach wszystko będzie się oczywiście stopniowo wyjaśniać! Dzięki za komentarz!
UsuńJestem i wiem już z czym miałam problem wcześniej XD szukałam prologu, który jakoś wprowadziłby mnie w akcje, bo po pierwszym rozdziale czułam się jak zagubione dziecko. Okazuje się że nie ma nic wprowadzającego. Znowu przeczytałam rozdział i nadal czuje się jakbyś wyrzuciła mnie na środku morza. Mało rozumiem, ale zaufam twoim zamiarom i poczekam na ciąg dalszy. Może wtedy wszystko stopniowo się dla mnie wyjaśni 🙂
OdpowiedzUsuńJedyne co mogę napisać po przeczytaniu to to, że lubię Korę.
Czekam na ciąg dalszy,
N